MIŁOŚNICY DZIELNICY ROGOŹNA
TU ZNAJDZIESZ WIELE CIEKAWOSTEK O NAS

LUDZIE NIEPRZECIĘTNI NASZEJ DZIELNICY

 

"NIKT NIE MOŻE STRACIĆ Z OCZU TEGO, CZEGO PRAGNIE. NAWET KIEDY PRZYCHODZĄ CHWILE, GDY ZDAJE SIĘ,
ŻE CAŁY ŚWIAT I INNI SĄ SILNIEJSI. SEKRET TKWI W TYM,
BY SIĘ NIE PODDAĆ."
                                     Paulo Coelho.

.....................................................

KIM SĄ LUDZIE NIEPRZECIĘTNI ?
- są zauważalni, charakterystyczni, - są osobami inteligentnymi, nadzwyczajnymi,
- są osobami wyróżniający się, wybitni, szczególni, - są  niezwykli, unikalni, fenomenalni,
- to osoby wyjątkowe, niesamowite, niepowtarzalne - mają duże poczucie humoru, nietuzinkowi,- potrafią zabłysnąć jakąś wyjątkowo elokwentną ripostą,   
- posiadający umiejętność łatwego i przekonującego posługiwania się językiem; retoryczny, krasomówczy, oratorski; czyli po prostu JESTEŚ OSOBĄ NIEPRZECIĘTNĄ

Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać,
im będzie to kosztowało mniej wysiłku - tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek,
i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc - nie widzieć, aby słuchając - nie słyszeć.

Nieprzeciętne zdolności to wyjątkowy skarb, ale czasem płaci się za niego wielką cenę...Kim są geniusze? Co decyduje o tym, że jeden człowiek okazuje się nieprzeciętnie inteligentny? Do tej pory nie wyjaśniono, dlaczego u jednych wybitne zdolności objawiają się już w wieku kilku lat, a u innych dopiero po…sześćdziesiątce

 

.................................................................

JAN  CYRULIK

Znane są również losy Jana Cyrulika mieszkańca Rogoźnej. Z relacji syna Karola wiemy, że brał udział
w trzech Powstaniach Śląskich. W III Powstaniu Śląskim bronił Żor w II baonie 13 pułku pod dowództwem Nikodema Sobika. Za działania przeciwko Niemcom został wywieziony do obozu koncentracyjnego
w Oświęcimiu, gdzie ciężko pracował w kamieniołomach. Zginął w 1942 roku jako więzień nr 32480.
Z tego okresu pozostało zdjęcie obozowe Jana Cyrulika.

.........................................

FRANCISZEK  SOLICH
– kronikarz Rogoźnej

Franciszek Solich urodził się 3 grudnia 1875 roku w Jaśkowicach koło Orzesza. Od 9 roku życia mieszkał
w Rogoźnej. Tu chodził do szkoły powszechnej i już od 1898 roku rozpoczął pisanie kroniki lokalnej,
którą wytrwale prowadził do końca swojego życia. Opisywał fakty z przeszłości z perspektywy czasu.
Zaczął, kiedy był już dorosłym człowiekiem,ale sięgał do czasów swojego dzieciństwa, do roku 1882. Pisał, opierając się na swojej pamięci, na tym, co sam widział i zapamiętał. Wspominał lata, kiedy sam był „bajtlem” i chodził do szkoły w Rogoźnej.
Dość dokładnie zrelacjonował warunki, w jakich uczyły się dzieci w tamtych czasach.

Pierwsza kronika, spisana do 1944 roku, uległa zniszczeniu w wyniku działań wojennych. Druga,  odtworzona po wyzwoleniu i kontynuowana przez dalsze lata jego życia, nosiła tytuł : „ Z pamięci mojego życia
i opowiadań moich dziadków Nowarów”. 
Z jego zapisków wiadomo, że stosunkowo wcześnie wkroczyła
do Rogoźnej technika. Prezentowany poniżej fragment jest dowodem na to, że już po pierwszej wojnie we wsi był motocykl i radio.
 …” Bardzo wcześnie wkroczyła do Rogoźnej cywilizacja. Już po I Wojnie Światowej było we wsi radio i motocykl., a mioł go w swoim posiadaniu niejaki Juliusz Sojka. Radio w tych czasach było dla ludzi czymś bardzo nowym, co znali tylko ze słyszynio. Nawet zza granic dalekich można się było czegoś dowiedzieć. Za Polski sanecyjnej było wolno słuchać radia zza granicy, a za Polski Ludowej nie wolno było. Dlaczego? Diobli wiadzą! Ale nie były to takie radia jak momy  teraz, bo te radia były ze słuchawkami. 
Tylko jeden mógł słuchać. Tak też bywało, że te słuchawki wydzierali sobie, bo każdy chciał je mieć na uszach.
Drugim nabywcom radia i motocykla był nauczyciel Walenty Domagała, który przybył tu z Krakowa. Tak samo było z rowerami. Co rok przybywało radiów, motocykli rowerów. A ile też rozmaitych wypadków było, nawet Śmiertelnych i skaleczeń”… Franciszek Solich, wierny kronikarz, opisywał sprawy wsi i regionu.
Był ojcem wielodzietnej rodziny, wzorowym rolnikiem i aktywnym działaczem Rogoźnej.  Jego setne urodziny hucznie świętowała cała wieś. Dożył 102 lat i jest zaliczany do najdłużej żyjących mieszkańców tej ziemi.

  :::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
ALOJZY  MICHALSKI

Urodzony 25 maja 1925 roku w Świerklanach Górnych jako syn Franciszka i Waleski z.d Dudek.
We wrześniu 1943 roku zastał zaciągnięty do Wehrmachtu, i po przeszkoleniu w 13 kompanii 8 pułku artylerii lekkiej, wysłano go 29 października do południowej Francji. Po inwazji aliantów 23 sierpnia 1944 roku trafił do niewoli pod Tulonem. Przebywał w miasteczku Heres, gdzie został ranny. Tam ochoczo zgłosił się do polskiego wojska. Przetransportowany został do Neapolu, służył od 20 października w II Korpusie, a 18 listopada ukończył kurs samochodowy i jako kierowca ciągnika artyleryjskiego i jednocześnie celowniczy działa otrzymał przydział do 3 Dywizji Strzelców Karpackich. W jej szeregach 9 kwietnia 1945 roku, uczestnicząc w rozpoczynającej się ofensywie, został lekko ranny. Kolejną, tym razem ciężką ranę otrzymał dwa dni później i odwieziony został do 5 Szpitala Wojskowego w Casmmassima. Po wyleczeniu ukończył 17 sierpnia Szkołę Podoficerską artylerii przeciwpancernej. W 1946 roku wysłano go z Włoch do Anglii, gdzie 12 lutego 1947 roku został zdemobilizowany.

Za wojenny trud otrzymał odznaczenie : Medal Wojska i  brytyjskie : Gwiazda 1939-1945  oraz Gwiazda Italii (Kawalerowie Krzyża Walecznych)
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

ALOJZY  HAJZYK


Ślązak – patriota.
W czasie II-wojny światowej mieszkańcy Rogoźnej walczyli na różnych frontach, dając świadectwo Ślązaka – patrioty wśród nich był właśnie Alojzy Hajzyk.  Uczestnik kompanii włoskiej, urodzony 19 września 1923 roku w Rogoźnej, syn Franciszka i Agnieszki z.d Mazurek. W lipcu 1942 roku został on powołany przymusowo do Wehrmachtu. Był na froncie włoskim. W listopadzie 1944 roku dostał się do niewoli brytyjskiej i w tym samym miesiącu zgłosił się jako ochotnik do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Został przydzielony do 16 Lwowskiego Batalionu Strzelców w II Korpusie. W tej jednostce brał czynny udział w walkach na szlaku bojowym , który zakończył się zdobyciem Bolonii.
Za zasługi wojenne otrzymał m.in. Medal Wojska oraz odznaczenie brytyjskie:
Gwiazda 1939-1945 i Gwiazda Italii.Z wojska został zwolniony 8 lutego 1947 roku.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
  JAN  MICHALSKI

Jan Michalski- Jeniec obozu Jenieckiego. Urodzony 21.08.1915r w Żorach-Rogoźnej, powiat rybnicki, syn Walentego i Ludwiny zd. Jaśko, mieszkaniec Żory-Rogoźna. Po ukończeniu szkoły powszechnej  do 15.03.1939r pracował w gospodarstwie rolnym w Żorach. Od 1938r
do 21.03.1939r był członkiem Związku Młodzieży Powstańczej. W 21.03. 1939r został powołany
do służby wojskowej w 53 p. art. lekkiej w Stryju gdzie pełnił służbę do 29.09. 1939r. i następnie dostał się do niewoli niemieckiej. Przetransportowany został do obozu jenieckiego w Stargardzie gdzie zatrudniony był w majątku rolnym jako jeniec wojenny. Po wyzwoleniu i powrocie do domu
25.05. 1945r podjął pracę w KWK Chwałowice w Chwałowicach, a 26.04. 1946r został przeniesiony służbowo do Kopalni Jankowice w Boguszowicach k. Rybnika, gdzie pracował do przejścia
na emeryturę 25.08.1975r.

                                                                                      Biografia: Zbiory, J. Delowicza, segr. II

Na zdjęciu: Jan Michalski z rodziną, żoną Jadwigą oraz synami: Bronisławem, Stanisławem
oraz najmłodszym  Ambrożym. Rok 1959.

                                              [przesłano, zdjęcia: Ambroży Michalski/DPabiś/2022r]

 

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

 ALFRED  JANKO


Urodzony 1 maja 1923 roku w Boryni, syn Józefa i Berty z.d Bugla. Mundur Wehrmachtowski
nie ominął go także w lipcu 1942 roku został wcielony przemocą do armii niemieckiej
i wysłany na front wschodni. W dniu 17 sierpnia 1943 roku przeszedł linię frontu na radziecką stronę. Odesłany na tyły, zaciągnął się ochotniczo do Armii Polskiej w ZSRR. Najpierw skierowano go do pułku zapasowego ,a w styczniu 1944 roku został przydzielony do 7 pułku piechoty w 3 DP, tej najbardziej „Śląskiej”(około 40 procent składu stanowili Ślązacy) wśród dywizji tej armii.
Brał czynny udział w walkach na szlaku bojowym od Chełma Lubelskiego przez Lublin, Dębin, Warkę, Warszawę, Bydgoszcz, Poznań, Kołobrzeg, okolice Szczecina
i Berlina. O udziale Alfreda Janko w walkach na tym szlaku świadczy dzisiaj cały szereg przyznanych mu odznaczeń:

Medal za Warszawę 1939-1945, medal Za Odrę, Nysę i Bałtyk, medal Za udział w walkach o Berlin, medal Zwycięstwa i Wolności 1945, medal Za zwycięstwo nad Niemcami oraz medale radzieckie:
Za Wyzwolenie Warszawy i Za Zdobycie Berlina  Nadano mu również Odznakę Grunwaldzką mającą rangę odznaczenia.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

FRANCISZEK  HAJZYK

SIERŻANT  FRANCISZEK  HAJZYK
(Jan Delowicz- w 50.rocznicę) Z wrześniowych dróg do Berlina
Na wiosnę 1945 roku, wśród żołnierzy polskich i radzieckich, którzy  brandenburskim szlakiem parli na Berlin szli również synowie ziemi śląskiej, wśród nich był sierżant Franciszek Hajzyk z Żor
( a dokładnie z Rogoźnej). Urodził się 15 kwietnia 1915roku w Rogoźnej, jako syn Maksymiliana
i Marii zd. Michalska. W latach 1921- 1928 uczęszczał do miejscowej szkoły powrzechnej, a po jej ukończeniu pomagał rodzicom w gospodarstwie. W 1937 roku powołany został do służby wojskowej w 3 pułku Ułanów śląskich w Tarnowskich Górach, z którym wyruszył na wojnę 1939 roku. Walczył
z niemcami do 14 września i zagarnięty do niewoli przebywał w
obozie jenickim w Neuhammer,
skąd w dniu 15 lutego 1940 roku- jako Ślązak został zwolniony. W domu nie pobył jednak długo, gdyż
Arbeitsamt wysłał go na roboty do Rzeszy. Gdy w grudniu 1941r niemieckie zagony pancerne utknęły na przedpolach Moskwy i wzrosło zapotrzebowanie na rekruta, Franciszek Hajzyk został przymusowo zaciągnięty do Wehrmachtu. Po przeszkoleniu w koszarach 158 dywizja piechoty stacjonującej we Wrocławiu, rzucono go na front wschodni. W lipcu 1943 roku dostał się
do radzieckiej niewoli. W obozie jeńców wojennych nr 27 w Krasnogursku zrzucił znienawidzony mundur i zgłosił się ochotniczo do 1 Armii Wojska Polskiego formującej się na terenie ZSRR.
W chłodny dzień 11 listopada z grupą sześciuset Ślązaków, eks-Wehrmachtowców z różnych stron frontu wyruszył z Krasnogórska do Sielc nad Oką. Został skierowany do 7 pułku 3 Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta, gdzie około 40 procent składu osobowego  stanowili ludzie pochodzący
ze śląska. Tu ukończył kurs podoficerski i w stopniu sierżanta był zastępcą dowódcy plutonu łączności. Wiosną 1944 roku dywizja wyruszyła z Sielc w kierunku frontu. W jej szeregach sierżant Franciszek Hajzyk brał udział w ciężkiej przeprawie pod Warką oraz walczył w rejonie Warszawy.
W czasie ofensywy styczniowej ścigając cofających się Niemców wkroczył na prastare polskie ziemie Pomorza Zachodniego. Tam bił się o przełamanie wału Pomorskiego, a potem uczestniczył
w zdobyciu Kołobrzegu. Następnie forsował Odrę i walcząc na terenach Brandenburgii doszedł
do Łaby. Dzień Zwycięstwa świętował w rejonie Berlina. W dowód uznania za walki otrzymał wiele odznaczeń wojskowych: jak np. Medal zasłużonym na polu chwały, Medal Zwycięstwa i Wolności 1945, Medal za Warszawę 1939-1945, Medal za Odrę, Nysę i Bałtyk, Medal za udział w walkach
o Berlin, a także został uhonorowany Odznaką Grunwaldzką i trzema medalami radzieckimi.
Z wojny do rodzinnego domu wrócił  w grudniu 1945 roku i do 1970 roku pracował jako górnik dołowy w KWK "Jankowice" w Boguszowicach. Był także przez dwie kadencje Radnym Gromadzkiej Rady Narodowej. Zmarł w 1989 roku.

Arbeitsamt – urząd pracy, organ administracji państwowej w nazistowskich Niemczech, zajmujący się całością spraw zatrudnienia.
Nowiny z 1994 roku, (Jolanta Sobik - mój dziadek, Danuta Pabiś - brat mojej babci)./2022r

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
WALENTY  DOMAGAŁA

Pierwszym nauczycielem w Rogoźnej był urodzony w 1784 roku Valenitin Dostrschill, który był także zarządcą gorzelni pana Pelchrzima (właściciela dworu szlacheckiego , który spłonął
w Rogoźnej w 1825 roku ) zaś pierwszym kierownikiem polskim w tutejszej szkole -  Walenty Domagała dnia 1 września 1922 roku przybył do Rogoźnej z Krakowa. Rozbudowana szkoła w 1900 roku w czasie II wojny światowej uległa zniszczeniu w 60%
i dlatego zajęcia w szkole zostały zawieszone. W okresie okupacji szkoła raczej nie istniała gdyż nie potwierdzają tego żadne dokumenty z tego czasu. Wraz z wkroczeniem niemieckich wojsk wprowadzono szkołę niemiecką, zajęcia odbywały się tylko po niemiecku -uczniom sprawiało to sporo kłopotów gdyż nie rozumieli, co nauczyciele do nich mówili. Przekazywanie wiadomości odbywało się wyłącznie słownie bez jakichkolwiek pomocy. Wszystko, co polskie przepadło bez wieści. Dzieci nie mogły porozumiewać się między sobą, bo w języku polskim nie było wolno, a w języku niemieckim nie potrafiły.

W latach 1945-1960 kierownictwo w szkole przejął Walenty Domagała, który objął z powrotem swe obowiązki po ponad pięcioletniej, przymusowej nieobecności spowodowanej działaniami wojennymi, Zajął się on zorganizowanie nauki i czuwał nad ratowaniem tego,
co można było jeszcze  ocalić przed dalszą dewastacją. Dnia 22 czerwca 1945 roku została przyjęta do pracy druga siła nauczycielska, Anna Domagała. W tym czasie kierownik Walenty Domagała sporządził listy uczniów, którzy od września mieli pobierać naukę w szkole polskiej.

W roku 1945/46 do pracy przyjęto do pracy trzecią siłę nauczycielską –Edeltraudę Mzyk. Zapiski z kroniki Szkoły Podstawowej z Rogoźnej mówią  iż kierownik szkoły 21.XI 1958 roku udając się na spotkanie służbowe do Instytutu Oświaty w Rybniku, niestety z owego spotkania nie wrócił, gdyż w Instytucie zmarł na atak serca.
Walenty Domagała był również urzędnikiem stanu cywilnego i sekretarzem gminnym, wraz z sołtysem Janem Szulikiem czynili starania o zelektryfikowanie wsi, co udało im się sfinalizować w roku 1930. Rogoźna była jedyną w okolicy Żor wsią, do której przed wojną doprowadzono prąd. W czasie okupacji kierownik Walenty Domagała zmuszony był opuścić Rogoźnę. Całą inteligencję z pobliskich miejscowości aresztowało gestapo.Ten los czekałby z pewnością rodzinę kierownika Domagały. Tylko dzięki tutejszej ludności nie został aresztowany, gdyż udało mu się w porę opuścić wieś. Udał się wraz z rodziną na Zaolzie, gdzie był kierownikiem tartaku. W tym też czasie był pod dozorem policyjnym. Wrócił dopiero po zakończeniu działań wojennych...
Został szkołę zniszczoną, a co gorsze, zginęły wszystkie akta szkolne.
Po jego tragicznej śmierci
Obowiązki kierownika powierzono jego żonie nauczycielce
-Annie Domagale.

źródło:książka p.t "Rogoźna przez wieki", autor:Leokadia Buchman & Ewelina Gwóźdź
.................................................................
JÓZEF  MOŻDŻEŃ

(w/g wspomnień pana Józefa Możdżenia mieszkańca dzielnicy Rogoźna)
oraz materiałów pochodzących z Książki p.t „Rogoźna przez wieki”autorki:
Leokadia Buchman, Ewelina Gwóźdź


urodził się 4.kwietnia 1909roku, syn Tomasza i Marcjanny z.d Romik uczestnik między innymi bitwy o Monte Cassino , jeden z opiekunów legendarnego niedźwiedzia imieniem „Wojtek”, pochodzi z górniczej rodziny z Będzina, przez lata mieszkał w Rogoźnej aż do śmierci. Czwórki braci nie oszczędzała historia. Dwóch starszych walczyło
z bolszewikami w 1920 roku, a  pan Józef i jego młodszy brat Stanisław ruszyli na wojnę w 1939 roku. Los rzucił ich w różne strony - Staszek trafił do obozu w Niemczech, Józef do syberyjskiego łagru. Nie był już taki  bardzo młody, kiedy zaczęła się wojna, miał 30 lat, urządzone życie. Skończył dobrą szkołę ogrodniczą w Strumieniu Śląskim. Zarządzał  potem zielenią w dużym majątku w Rogoźnej, świetnie zarabiał. Ożenił się, urodziła mu się córka.
Gdy ją opuszczał, miała osiem miesięcy. Zobaczył ją ponownie po ośmiu latach.

1 sierpnia 1939 roku zmobilizowany został do 4 pułku strzelców podhalańskich w Cieszynie. Budował umocnienia w okolicy Zarzecza. 1 września żołnierzy wycofano do Bielska-Białej, skąd zostali przewiezieni pociągiem do Tarnowa. Po reorganizacji kpr. Możdżeń uczestniczył w walkach nad Sanem. Znad Sanu żołnierze wycofali się przez Przeworsk, Lwów do Stanisławowa. Tam nastąpiła kolejna reorganizacja wojska, a potem kolumna licząca kilka tysięcy żołnierzy udała się w kierunku Rumunii. 18 września 1939 roku Józef Możdżeń został wzięty do niewoli sowieckiej, a po amnestii,30 lipca 1940 roku, zgłosił się do organizowanych na terenie ZSRR polskich formacji. Udało się wtedy wydostać z więzień i z rosyjskiej nędzy ponad 25 tysiącom Polaków w tym Generał Anders, który też wyszedł
z więzienia na Łubiance.

20 września przybył do Tatiszczewa nad Wołgą i został żołnierzem 14 pułku piechoty 5 Dywizji Piechoty. W styczniu 1942 roku dywizję przesunięto na tereny Republiki Kirgiskiej, w rejon miejscowości Dżałał-Abad, a 11 lipca ewakuowano pociągiem
do Krasnowodska nad Morzem Kaspijskim i dalej morzem do Iranu. Dalszy szlak jego tułaczki wiódł przez Irak i Palestynę do Egiptu.

W styczniu 1944 roku awansowany na plutonowego Józef Możdżeń trafił do portowego miasta Taranto w południowych Włoszech,
a stamtąd pod wzgórze Monte Cassino, gdzie pełnił funkcję szefa 22 kompanii zaopatrzenia artylerii. Ale zanim to się stało,

w Kazachstanie skutki wojenne a także tyfus plamisty, który tam dziesiątkował pozostawił na cmentarzach ZSRR  tysiące Polaków.
Po zdobyciu Monte Cassino Polacy, wśród nich Józef Możdżeń, brali jeszcze udział w walkach m.in. o Loreto, Ankonę i Bolonię. Na terenie Włoch Polacy pozostali do końca wojny. Wszędzie zostawały rzędy polskich grobów.
Z Włoch, awansowany do stopnia sierżanta, Józef Możdżeń przetransportowany został na Wyspy Brytyjskie a stamtąd
w lipcu 1947roku wrócił do kraju.
Wśród wielu odznaczeń przyznanych Józefowi Możdżeniowi znajdują się: Krzyż Monte Cassino, Krzyż Czynu Bojowego PSZ na Zachodzie, medal Wojska.  Posiadał także odznaczenia brytyjskie: Gwiazda Włoch, Gwiazda 1939-1945, Medal za obronę.Józef Możdżeń - to nie tylko, bohater i zasłużone medale, lecz także pewna przygoda wojenna, która łączyła jego i armię a mianowicie  pewnego małego niedźwiadka, którym Józef się opiekował, a któremu wydawało się,
że jest jednym z żołnierzy - od których zresztą przejął całkiem ludzkie nawyki, jak picie piwa i palenie papierosów – Historia ta  zaczęła się
w 1941 r. w Iranie. Wtedy członkowie kompanii zaopatrującej polską artylerię zostali zwolnieni z gułagów Stalina i przedostali się przez Iran do Afryki Północnej, aby walczyć z Niemcami. (jak już było wcześniej wspomniane)
Pewien mały, irański chłopiec wymienił wtedy niedźwiadka na jedzenie. Korpus zaadoptował niedźwiedzia w zamian za kilka puszek konserw. Gdyby nie to, niedźwiadek prawdopodobnie trafiłby do cyrku. Niedźwiadek, który szybko stał się ulubieńcem żołnierzy 2. Polskiego Korpusu, rósł błyskawicznie, jak na drożdżach. Był syryjskim niedźwiedziem brunatnym, przypominał jednak polskie misie. Co prawda żołnierze łudzili się, że nie urośnie taki duży, ale ten rozwijał się prawidłowo. Zjadał owoce, jarzyny, chleb, konserwy mięsne, marmoladę, dostawał nawet miód. Gdy był mały, spał
w namiocie z żołnierzami. Potem miał własną sypialnię, czyli drewnianą skrzynię. Nie przepadał za nią, bo w nocy często wychodził i przytulał się do śpiących na pryczach opiekunów. Nigdy nie tracił dobrego humoru, rozbawiał całą kompanię, wyczyniając różne sztuki. To było bardzo potrzebne żołnierzom. Wszyscy byli w dołku, zostawili przecież gdzieś bliskich, o których nie było żadnej wieści. Nikt z nich nie wiedział, czy jutro nie zginie. Może dlatego tak przywiązali się
do niedźwiadka - o imieniu Wojtek.

On też miał tylko ich.
A więc,Wojtek - ze słodkiego misia przeistaczając się w potężnego, mającego 1,8 m wzrostu i ważącego 220 kg niedźwiedzia. Został oficjalnie wciągnięty na stan ewidencyjny 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii, z którą to jednostką przeszedł cały szlak bojowy: z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch. Oficjalnie powołany do służby otrzymał stopień szeregowca
i własny numer służbowy po to, by można było obejść przepisy zabraniające trzymania zwierząt.
Po wojnie 22 Kompania stacjonowała w Glasgow. Już tutaj Wojtek stał się sławny, Towarzystwo Polsko-Szkockie przyjęło go uroczyście do swojego grona. Były to jednak ostatnie wspólne chwile z polskimi żołnierzami. Józef Możdżeń z przyjacielem Wojtkiem pożegnał się krótko,
po męsku. Na niego czekała żona, w Polsce. Zdecydował się wrócić. Wojtek został w ogrodzie zoologicznym, kule nie świstały mu już nad głową, Józef nie raz później wspominał  go jako mądrą bestię
- ze wzruszeniem. Tymczasem misiowi nie było źle. Mieszkańcy Edynburga nie wierzyli własnym oczom –
w zoo wyciągał do nich łapy niedźwiedź bohater, który dostawał żołd, nosił amunicję pod Monte Cassino, a na dodatek był bardzo łagodny. Dyrektor ogrodu obiecał dowódcy kompanii majorowi Antoniemu Chełkowskiemu, że o Wojtka zadba szczególnie. 15 listopada 1947 roku misia przeniesiono na stałe do zoo, przeżył 22 lata. Niedźwiedź –Wojtek  bohater spod Monte Cassino doczekał się też pomnika.
Józef Możdżeń - z bratem  zobaczyli się w Anglii, na krótko. Brat jego skończył Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe, specjalizował się w budowie mostów. Ciągnęło go w daleki świat. Okazało się, że renoma tej szkoły,
do której uczęszczał pozwoliła mu po wojnie zrobić karierę inżynierską w Rio de Janeiro. Józefowi - pisane było nie tylko przeżyć, ale też spotkać brata Staszka, wrócić cało do żony, doczekać się jeszcze trojga dzieci.

Może to właśnie miś - Wojtek przynosił mu szczęście? W Rogoźnej Józef  Możdżeń dożył późnej starości, zmarł 23 listopada 2008 roku,
  2 lata, po swojej żonie.
Grób, Józefa Możdżenia - bohatera spod Monte Cassino, który z kompanem brunatnym niedźwiedziem Wojtkiem, przeszedł wojenne wojaże, znajduje się na cmentarzu
w Rogoźnaj.
         
                                                   opracowanie: Danuta Pabiś/2016r
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

…Historia mojego dziadka Nikodema i jego rodziny…
Piękną Historię Swego Dziadka  opowiada nam mieszkaniec Naszej Dzielnicy,
ksiądz Krzysztof Płonka.


Od  15 lat  ksiądz, od 10 lat mieszka i pracuję w Mołdawii, m.in. jako duszpasterz Polonii. Pochodzi z Rogoźnej, z Górnego Śląska, gdzie żyli jego przodkowie ze strony Matki, Małgorzaty. Natomiast jego Ojciec, Stanisław pochodził z Małopolski. Część jego rodziny wyemigrowała na początku XX w. do USA. Rodzina księdza Krzysztofa utraciła z nimi kontakt blisko 50 lat temu, ale udało mu się ich odnaleźć między innymi dzięki : MyHeritage i innym portalom społecznościowym, po prawie 10 latach poszukiwań, od kiedy zainteresował się genealogią.

Nikodem Wacławczyk – Powstaniec, legionista, zegarmistrz i dziadek.  
Protoplasta rodu Wacławczyk to Thomas Wacławczyk, urodzony
w Izbicku (Stubendorf) w 1862 roku, mój pradziadek ze strony matki, Małgorzaty. Miał kilkanaścioro dzieci i dzisiaj nikt nie pamięta dokładnej ich liczby.Najstarsza córka Łucja urodziła się w 1885 roku, najmłodszy syn, Józef w 1938.


 Mój dziadek Nikodem Florian Wacławczyk przyszedł
na świat 3.05.1903 roku w Solarni należącej wówczas do Królestwa Prus. Dokładnie w dzień jego 18 urodzin wybuchło III Powstanie Śląskie, w którym wziął udział jako jedyny syn z tej rodziny. Po podziale Górnego Śląska jego rodzinny dom pozostał na terytorium Niemiec.
Za udział w Powstaniu,w obawie przed represjami ze strony niemieckich władz, udał się na emigrację do Francji. Tam zdobył zawód zegarmistrzai złotnika, pracował na kolei, aż w końcu zaciągnął się
do Legi Cudzoziemskiej i służył w Maroku. Jego siostra znalazła pracę jako sprzątaczka w gospodzie, po polskiej stronie granicy w Żorach,
gdzie pracowała wraz z moją przyszłą babcią Agnieszką.


Po zakończeniu służby w Legii dziadek odwiedził swoją siostrę
w Żorach i poznał swoją przyszłą wybrankę serca. Pojawiła się iskra miłości i postanowili się pobrać, ale na drodze stanęło obowiązujące prawo i polscy urzędnicy. Dziadek jako obywatel Niemiec nie dostał zgody na ślub z obywatelką Polski! Miłość i spryt dziadka okazały się jednak silniejsze. Zrzekł się niemieckiego obywatelstwa i, dzięki kuzynowi zajmującemu poważne stanowisko w Policji Śląskiej
w Katowicach, już po tygodniu otrzymał obywatelstwo polskie.
Gdy przeszkoda formalna zniknęła, zakochani w sobie Nikodem
i Agnieszka stanęli na ślubnym kobiercu, 30.10.1932 roku.


W roku 1934 przyszła na świat moja mama Małgorzata, a rok później jej brat Bronisław. Po wybuchu II wojny światowej wypadek podczas pracy na kolei uchronił mojego dziadka przed powołaniem do Wermachtu.
Został jednak zatrudniony w roli tłumacza dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego, francuskiego, polskiego i rosyjskiego, oraz nieco słabszej czeskiego i... arabskiego, którego nauczył się podczas pobytu
w Maroku.


W roku 1945 historia rodziny Thomasa Wacławczyk niespodziewanie zmieniła bieg.
Spośród dziesięciorga dorosłych dzieci mających już swoje rodziny, pięcioro zostało uznane przez nowe władze polskie za Polaków i pozwolono im pozostać
na Górnym Śląsku, a pięcioro za Niemców, którym nakazano opuścić granice Polski.

Rodzinny dom mojego dziadka zajęli repatrianci zza wschodniej granicy
i mieszkają w nim do dnia dzisiejszego. Wspomnę jeszcze, że wśród kuzynów mojego dziadka znajdziemy osoby zarówno wcielone
do Wermachtu, czasem z własnej woli, jak również więźniów obozu Auschwitz. Więźniem Auschwitz był również szwagier dziadka,
którego synowie walczyli na froncie wschodnim, oczywiście
w mundurach Wermachtu.


Nikodem Wacławczyk po wojnie kupił 7 ha pola należącego wcześniej
do rodziny Hupka w Rogoźnej przy ówczesnej ulicy Leśnej 5, gdzie wybudował dom w którym zamieszkał wraz z żoną Agnieszką i trójką dzieci, bowiem oprócz własnej córki i syna, adoptowali jeszcze jedną córkę Janinę. Dzisiaj trudno jednak szukać tego adresu w Rogoźnej, ponieważ ul. Leśna to dzisiejsza ul. Gajowa, która powstała
z połączenia ul. Dębowej (ta część należała do sołectwa Rogoźna)
i ul. Leśnej (należała do sołectwa Osiny). Pracował w kopalni Chwałowice, aż do przejście na emeryturę w roku 1951. W wolnym czasie brał udział między innymi w wyścigach kolarskich, w których zajmował wysokie miejsca i zdobywał liczne dyplomy oraz nagrody.


Zajmował się również fotografią, co na tamte lata było zajęciem dość rzadkim, bowiem pierwsze klisze fotograficzne których używał były szklane, ale dzięki temu dzieciństwo mojej mamy jest doskonale udokumentowane fotograficznie. Na emeryturze powrócił
do zegarmistrzostwa i złotnictwa, czym zajmował się aż do śmierci 16.09.1984r. Pochowany został na cmentarzu komunalnym w Osinach.

                                                             
ks. Krzysztof Płonka /2016r
.................................................................
Kombatantdosłownie towarzysz broni. Słowo pochodzi z języka francuskiego
i oznacza członka regularnych formacji wojskowych,
ew. ruchu oporu. W znaczeniu potocznym jest to były żołnierz,
partyzant lub uczestnik ruchu oporu.
Według polskiej ustawy
o kombatantach, kombatantami są osoby, które brały udział w wojnach, działaniach zbrojnych i powstaniach narodowych, wchodząc w skład formacji wojskowych lub organizacji walczących o suwerenność i niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej.

FRANCISZEK  TOMASZCZYK
Urodził się: 3.01.1902r, zmarł: 3.05.1983r,
syn Wincentego Tomaszczyka (ur. ok. 1880r)

pochodził z Wisły Małej,


Franciszek Tomaszczyk długoletni Mieszkaniec Naszej Dzielnicy po lewej, po prawej z żoną Franciszką zd. Hajzyk (późne lata 20-te XXw.)
Osiedlając się w Rogoźnej mieszkał w różnych miejscach między innymi w Dworku
 p. Dzida, a tuż po wojnie osiedlił się i wybudował dom przy ul. Polnej obecnie  Drwali.

Franciszek Tomaszczyk brał czynny udział w powstaniach Śląskich, a w czasie II wojny światowej  walczył na różnych frontach. Wielki Ślązak-patriota.




Wojna nie oszczędziła i jego, zostawiając żonę i troje dzieci ruszył na front
ze swoim pierworodnym synem -Rufinem (zdj.poniżej), który niestety
z wojny już nie wrócił. Szukając go przez Czerwony Krzyż
– uznano go za zaginionego.



na zdjęciu powyżej, syn Rufin ur.7.04.1928r,  jako 17 latek powałany do wojska - zginął w czasie II wojny św. //oraz  Franciszek Tomaszczyk stojący czwarty od prawej (zdj.grup.)

Pod koniec wojny, w koszmarnych warunkach- w piwnicy,
   urodziło mu się piąte dziecko, syn Antoni (ur.1945r).

Walcząc na różnych frontach, Franciszek Tomaszczyk został odznaczony różnymi medalami za zasługi, a także medalem kombatanta.
Był wieloletnim kombatantem, brał czynny udział w licznych spotkaniach kombatantów w Żorach. Spoczywa na cmentarzu w Żorach.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Spis powstańców śląskich, zweryfikowanych
przez Związek Powstańców Śląskich w latach 1936-1939
 
Z artykułu Edwarda Długajczyka „Dokumentacja personalna powstańców śląskich. Wprowadzenie do tematu”:

pociąg pancerny
W województwie śląskim, z racji zajmowanej pozycji w ruchu kombatanckim, do prawa wyłączności w zakresie weryfikacji pretendował Związek Powstańców Śląskich.
Tej dominującej pozycji Związek Powstańców nie zdołał sobie zapewnić w warszawskich sferach wojskowych i politycznych obozu rządzącego. Zasypywany, jak inne organizacje
i urzędy, prośbami o wystawianie zaświadczeń, przy Zarządzie Głównym powołał Główną Komisję Weryfikacyjną w celu ewidencyjnego ujęcia wszystkich powstańców górnośląskich
i uczestników walk o Śląsk Cieszyński. Komisja miała się zająć także osobami niezrzeszonymi, licząc, że jej Wojskowe Biuro Historyczne ułatwi przeprowadzenie akcji.

Złożoną w tym zakresie ofertę MSWojsk. skierowało do Oddziału II, który zasadniczo uznał prace weryfikacyjne zamierzone przez ZPŚl. za pożyteczne, ale zawahał się co do urzędowego uznania zaświadczeń wydawanych bądź co bądź przez organizację społeczną, jaką był ZPŚl. Wojskowe Biuro Historyczne nie pozostawiło złudzeń orzekając, że „nie widzi potrzeby zmian w dotychczasowym sposobie załatwiania tych spraw”, a udzielenie Głównej Komisji Weryfikacyjnej przy Zarządzie Głównym ZPŚl. prawa wydawania zaświadczeń
za „precedens dla innych organizacji o podobnym charakterze i mogłoby spowodować zamieszanie i niedające się przewidzieć nadużycia”2. Pełniący wówczas obowiązki szefa WBH, ppłk dypl. Edward Perkowicz, opowiedział się za dotychczasową drogą weryfikacji, odmawiając też Związkowi Powstańców Śląskich prawa decydowania o uznaniu pracy niepodległościowej na Śląsku Cieszyńskim. „Zaznaczam – pisał w odpowiedzi na wątpliwości Oddziału II – że w sprawach zaświadczeń za służbę w POW Górnego Śląska instytucją opiniodawczą jest dla Wojskowego Biura Historycznego zadowalająco funkcjonująca Komisja Weryfikacyjna przy Zarządzie katowickiego Okręgu Związku Peowiaków, jeśli chodzi zaś o sprawy Śląska Cieszyńskiego, Spisza i Orawy – Główna Komisja Weryfikacyjna przy Zarządzie Związku Powstańców nie może być w tych sprawach kompetentną”3.
Przystępując do weryfikacji, Zarząd Główny Związku Powstańców Śląskich sporządził ośmiostronicowy „Arkusz weryfikacyjno-personalny” do wypełnienia przez zainteresowane osoby. Formularz zawierał szczegółowe pytania o dane osobowo-rodzinne
i przebieg aktywności peowiacko-powstańczej, ustalał też procedurę weryfikacyjną,
od uchwały miejscowej komisji weryfikacyjnej, poprzez uchwałę komisji powiatowej
do werdyktu Głównej Komisji przy Zarządzie Głównym. Arkusz należało zaopatrzyć
w załączniki; zawsze był to życiorys i zaświadczenia bezpośrednich dowódców lub świadków, niekiedy również oryginalne poświadczenia służby lub zwolnienia z szeregów powstańczych 4. Zwracają uwagę pytania o przynależność organizacyjną synów oraz najbliższych członków rodziny, zorganizowanych w ZPŚl., co wypływało z założeń kształtowania ideowego w odniesieniu do synów w Oddziałach Młodzieży Powstańczej. Widać dbałość organizatorów o rzetelne przeprowadzenie akcji. Trzystopniowa procedura, uchwały komisji na każdym szczeblu wraz z podpisami ich członków miały eliminować nieprawidłowości. Zdarzały się celowe lub nieumyślne przeinaczenia, przypadki poświadczania nieprawdy, których przy olbrzymiej liczbie spraw nie dało się uniknąć,
w sumie jednak powstał materiał w miarę wiarygodny i wartościowy z punktu widzenia historycznego.
„Arkusze weryfikacyjno-personalne” w ostatniej instancji gromadził Zarząd Główny Związku, gdzie – układane w kolejności wpływu według „numerów ewidencji głównej” – tworzyły osobny zbiór. Pomoc ewidencyjno-wyszukiwawczą stanowił zapewne ułożony alfabetycznie indeks nazwisk. […]Zabiegi kierownictwa ZPŚl. zmierzały w dwóch kierunkach: 1. Uznania przez władze państwowe weryfikacji związkowej za miarodajną, 2. Przyznania osobom posiadającym Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi uprawnień równych Krzyżowi i Medalowi Niepodległości. Żaden z tych postulatów nie został uwzględniony.

* * *
W miarę postępów prac Główna Komisja Weryfikacyjna przy Zarządzie Głównym Związku Powstańców Śląskich na łamach „Wiadomości Związkowych Związku Powstańców Śląskich” publikowała „Listy zweryfikowanych niepodległościowców”. Ogółem w latach 1937-1939 zamieszczono tam 23 takie listy, z tym że listy nr 1 i 2 ukazały się także poprzednio w „Powstańcu Śląskim” nr 7-8 z lipca-sierpnia i nr 11 z listopada 1936 roku. Wraz z listą nr 21 podano ogólną liczbę 21 185 osób zweryfikowanych. Potem „Wiadomości Związkowe” zamieściły jeszcze dwie listy nr 22 i 23) z 2136 nazwiskami, co dałoby w sumie 23 321 nazwiska. Podsumowanie komputerowe dokonane na potrzeby obecnego wydawnictwa wykazuje więcej, bo faktycznie 24 359 nazwisk. Sprawozdanie Sekretariatu Zarządu Głównego za rok 1936/37 podało, że do Związku należało wtedy 24 538 powstańców
i 6135 innych 5. Trzeba by przyjąć, że zweryfikowano niemal wszystkich powstańców – członków rzeczywistych Związku i niewielką grupę powstańców nienależących do Związku. Niektóre nazwiska i imiona powtarzają się nawet o obrębie małych miejscowości. Zapewne chodzi o różne osoby, ale nie można też wykluczyć w niektórych przypadkach dwukrotnego zarejestrowania tej samej osoby w Komisji Weryfikacyjnej.

Związek Powstańców zajmował się również weryfikowaniem Cieszyniaków, zarówno z powstań górnośląskich, jak i uczestników akcji wojskowej na Śląsku Cieszyńskim w latach 1919-1920. Rejestracja ta nie była pełna, ponieważ niezależnie od niej weryfikowaniem Cieszyniaków zajmowała się odrębna komisja weryfikacyjna. W sumie jednak sprawa weryfikowania Cieszyniaków, poza uczestnikami powstań górnośląskich, nie została do 1939 roku jednoznacznie rozwiązana. Praktycznie nie przeprowadzono weryfikacji mieszkańców Zaolzia, przyłączonego w 1938 roku do Polski. Materiały cieszyńskiej komisji weryfikacyjnej nie zachowały się. Nazwiska na drukowanych listach weryfikacyjnych były układane zasadniczo alfabetycznie. Odszukanie właściwej osoby, pomijając trudno dostępne i zdekompletowane egzemplarze biblioteczne „Wiadomości Związkowych”, wymaga kłopotliwego przeglądania wszystkich list. Stąd zrodził się pomysł nieco zmodyfikowanej reedycji. Po nazwisku występowało z reguły na listach także miejsce zamieszkania. Nazewnictwo miejscowości wykazywało sporo rozbieżności. Nanoszono je tak, jak swoje adresy podawali petenci. Ujednolicenie miejsc zamieszkania nastręczyło obecnie sporo kłopotów, bez gwarancji zupełnej poprawności. Trzeba dodać, że „Arkusze weryfikacyjno-personalne”, poza wyrywkowymi, nie zachowały się. Władze Związku Powstańców Śląskich zniszczyły je wraz z całym swoim archiwum w chwili wybuchu wojny.
Niektóre medale zasługi mojgo dziadka, Francika Tomaszczyka:


Spis powstańców śląskich, zweryfikowanych przez Związek Powstańców Śląskich w latach 1936-1939

W nazwisku W imieniu W miejscowości

Nazwisko

Imię

Miejscowość

Buch

Herman

Rogoźna

Cyrulik

Jan

Rogoźna

Dziurok

Wincenty

Rogoźna

Jarzowy

Antoni

Rogoźna

Motyka

Brunon

Rogoźna

Pawlus

Juliusz

Rogoźna

Tomaszczyk

Franciszek

Rogoźna

                                                                                         źródło: https://muzeumslaskie.pl
                                                                                                                   opracowanie: Danuta Pabiś /2016
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
STEFAN  ZAJĄC

Stefan Zając urodził się 2 września 1925 roku W Rogoźnej. Jako jedyny syn Jana i Walerii Zając
zd. Sojka. Miał 5 sióstr, Cecylię, Matyldę, Helenę, Gertrudę i Hildegardę.


Na zdjęciu: 14letni Stefan Zając, jako młody chłopak z siostrą Cecylią.
Ukończył szkołę podstawową i zawodową, wyuczył się jako formiarz -odlewnik, pracując później
w tym zawodzie w Hucie „Pawła” w Żorach jak i Hucie Łaziska.


Kiedy wybuchła II-wojna Światowa miał zaledwie 14lat, jednakże wojna nie oszczędziła i jego.
W wieku 17lat, jako młodzieńca powołano do niemieckiego wojska był rok 1941, z tego okresu pozostały zdjęcia oraz dokument określający do jakiego wojska chciało się przynależeć, trzeba jednak dodać iż nie tolerowano innego jak tylko niemiecke wojsko, gdyż w przeciwnym razie osoby te były ścigane, prześladowane lub po prostu rozstrzeliwane. 


Jako 19latek, a dokładnie 4 kwietnia 1944r dostał się do Włoch pod komendę Armii Władysława Andersa, broniąc miasto Cassino i wzgórze klasztorne, następnie brał udział w bitwie o Loreto, Ankonę i Bolonię tegoż samego roku. W armii zatrudniony był jako kierowca.

Stefan Zając od prawej.



Na zdjęciu powyżej: Stefan Zając, pierwszy z lewej.Jego przyjaciel, a zarazem sąsiad po cywilu
Jan Michalik, zatrudniony był jako saper- zdjęcie poniżej.

Razem z swymi towarzyszami broni, Stefan Zając pozostał na terenie Włoch do końca wojny,
po czym statkiem wszyscy popłynęli do Anglii.


Do swej ojczyzny powrócił w 1947roku, mając 22lata pod obcym nazwiskiem bojąc się w tych czasach o swoją rodzinę.

Stefan Zając z kolegami, na zdjęciu po prawej - pierwszy z lewej, rok 1944.


Stef
an Zając -pierwszy po lewej oraz jego wojenny kolega. 1945rok.

Na zdjęciu po prawej- Stefan Zając, drugi od lewej.
Za zasługi wojenne Stefan Zając jak i jego koledzy zostali odznaczeni między innymi:


Po powrocie do kraju do lat 50-tych XXw. Stefan Zając mieszkał w swoim rodzinnym domu przy ulicy Wodzisławskiej skąd wywodzi się stara Rogojska karczma. Gdy poznał „szfarną frelę”
z pobliskiej ulicy Krystynę Musioł, gdzie wkrótce po ślubie przeprowadził się pod niedaleki adres.
Był wieloletnim kombatantem, biorąc czynny udział w licznych spotkaniach kombatantów w Żorach wraz z przyjaciółmi z wojennych wojaży.

Zdjecie po prawej: Stefan Zając i Krystyna Musioł, zdjęcie z lewej Stefan Zając ze siostrami Cecylią i Gertrudą z frontu starej karczmy w Rogoźnaj. 
Zamieszkał przy ulicy Chopina, tam żył do późnej starości, pracując już wtedy na kopalni 1 Maja
w Wilchwach, posiadał z żoną swoje małe gospodarstwo rolne, a że czasy powojenne
do lekkich nie należały trzeba było wiązać koniec z końcem, rodziły się dzieci: Ilona, Jan, Małgosia, Gerda i Joanna.

Na zdjęciu po prawej Stefan i Krystyna Zając z dziećmi Iloną, Małgosią i Janem, po lewej z synem Jankiem, Iloną, Gerdą, Małgosią.

Stefan Zając bohater spod Monte Cassino i Bolonii, ale nie tylko- zmarł 6 kwietnia 2004roku, spoczywa na cmentarzu w Rogoźnej.
              spisano z opowiadań córki Gerdy/zdjęcia, pamiątki rodzinne Gerda Brocka/
                                                                         Rogoźna, 06.03.2022r/Danuta Pabiś.
 
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

FENIKSFENIKS
Feniks uważany za symbol słońca, odrodzenia się życia; opisywany już przez Herodota, według niego miał przybywać co 500 lat z Arabii. Mity indyjskie przedstawiają ptaka o purpurowo - złotym upierzeniu, przypominającego kolorem cynamon, który szybował w przestrzeni 500 lat. Egipcjanie znali go jako Benu, znajdujemy o nim informacje w egipskiej "Księdze Umarłych". Po długim okresie przebywania w powietrzu przylatywał do Heliopolis w Egipcie, gdzie spalał się w popiół na świętym ołtarzu. Już następnego dnia odradzał się z popiołów od nowa, a trzeciego już zupełnie był dorosły, pozdrawiał kapłanów i odlatywał na następne 500 lat. Był dla Egipcjan symbolem nieśmiertelności, łączyli go ze wschodzącym słońcem i bogiem RA. Grecy nazywali go Crimson Phoenicia (złoto - purpurowy Feniks). Rzymianie postrzegali go jako pawia lub orła. Niektóre mity podają jakoby zjawiał się co 1461, co 7006 lub 12 594 lat.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

HENRYK  MICHALIK Ur. 21.05.1950 – Zm. 24.05.2004r
Henryk Michalik urodzony 21.05. 1950 roku   w Rogoźnej, syn Rufina Michalik i Anny Michalik
zd. Kopak . Mieszkaniec Naszej Dzielnicy od urodzenia – mieszkający przy ul. Łąkowej 24,
Górnik, pracujący pod ziemią  przez 13 lat  w KWK „Jankowie” oraz KWK „Pniówek” Ale przede wszystkim  Wielki Artysta – rzeźbiarz, malarz-plastyk, człowiek o wielkim talencie, człowiek wielkiego serca. Szkołę plastyczną ukończył w Rydułtowach, tam także uczył się między innymi rzeźby pod okiem profesora Ludwika Konarzewskiego - juniora a malarstwa u jego żony Joanny Konarzewskiej,
zaś zajęcia z grafiki u Alojzego Śliwki. Szkołę ukończył w roku 1972. Jednak do wszystkiego doszedł swoją pracą , w jego głowie powstawały różne pomysły
a poprzez swoją wyobraźnię  tworzył prawdziwe dzieła.


Największym osiągnięciem  jednak dla Henryka Michalika stała się rzeźba, pierwszą wykonał
w węglu kolejne powstawały w kamieniu i drewnie. W zorganizowanym 1968 roku przez Muzeum
w Zabrzu konkursie „Ludowa i amatorska rzeźba w węglu”, Henryk Michalik zdobył trzecią  nagrodę,
a w kolejnych latach zdobywał kolejne.



W latach siedemdziesiątych  pracował jako instruktor plastyki w Domu Kultury obecnym Miejskim Ośrodku Kultury w Żorach, później w klubie „REBUS” prowadził również spotkania dla malarzy nieprofesjonalnych


                                                        pierwsza wystawa rok 1972r

W Rogoźnej, gdzie mieszkał  razem ze swoją żoną Marią,  prowadził zajęcia plastyczne
w świetlicy parafialnej.
Reprezentował Żory na plenerze rzeźbiarskim w Supraślu, wystawiał swoje prace również w Wiśle-podczas trwającego Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Przez dwa lata pracował również w Niemczech, ciągle doskonaląc warsztat rzeźbiarski, tam poznał właśnie technikę obróbki kamienia, który bardzo go fascynował.

Spod jego ręki wyszło kilkaset obrazów i rzeźb, wiele swych prac przeznaczał na różne organizowane aukcje charytatywne.

Artysta –rzeźbiarz i malarz Henryk Michalik, doczekał się też kilku indywidualnych wystaw
w Boguszowicach, Żorach. Jego prace znalazły miejsce w wielu muzeach takich jak np. w Płocku, Zabrzu, Bielsku – Białej, Białymstoku, w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, w Rybniku,
w Wodzisławiu Śląskim. Wiele prac Henryka Michalik zdobi kolekcje  prywatnych domów
w Rogoźnej jak i Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii oraz Niemczech.
Prace jego można
też podziwiać przechadzając się cmentarnymi alejkami, a to przede wszystkim rzeźbione
w kamieniu na granitowych pomnikach: lilie, róże, drzewa, winogrona-to efekt jego pracy.

Henryk Michalik jest również twórcą statuetki Phoenix Sariensis, wręczanej obecnie
co roku w naszym Mieście dla instytucji, organizacji, stowarzyszeń, itp.,
osób  szczególnie zasłużonych dla miasta Żory oraz jego promocji  w kraju i zagranicą.


Rzeźba księcia Władysława I Opolczyka została wykonana przez żorskiego artystę,
Leszka Zbożila.
Postać księcia liczy sobie 3 metry wysokości i została wykonana w kamieniu.
Rzeźba ukazuje księcia jako potężnego władcę księstwa opolsko-raciborskiego,
za rządów którego m. in. księstwo uniknęło ponownego podziału między książętami górnośląskimi.



Henryk Michalik był, także twórcą i wykonawcą rzeźby św. Krzysztofa, patrona kierowców
- figura ta stanęła na nowo powstałym parkingu parafialnym w Rogoźnej
w 2002 roku.

Jest to dar parafian- kierowców
oraz ks. Proboszcza Józefa Szalika.

Nadmieniając, rzeźba ta wykonana jest z piaskowca koloru żółto-kremowego pochodzącego
z kamieniołomów kieleckich. Waży ponad dwie tony. Artysta poświęcił na jej wykonanie półtora miesiąca ( od powstania projektu do ustawienia na cokole).
Przy montażu, w którym brał udział Henryk Michalik pomagali również parafianie, między innymi  Czesław Buchalik (Usługi budowlane).
Poświęcenie rzeźby obchodzono hucznie gdyż  uroczystość
ta zbiegła się  z uroczystością odpustową (czerwiec 2002r),
głównym gościem oraz głównym celebransem sumy odpustowej  był Kanclerz Kurii Metropolitalnej ks. Prałat Józef Pawliczek
- który dokonał poświęcenia figury.
Zaproszeni goście: Prezydent Miasta Żory, Firma BuDiM-wykonawca parkingu oraz Nasz miejscowy artysta – wykonawca figury św. Krzysztofa  Henryk Michalik z żoną.
.............................................................


Pani Maria Michalik – wdowa po zmarłym artyście, u której powstaje Galeria,
z wiaty w której składowane były różne materiały i narzędzia, z własnych środków
i swojej posesji - chce wyeksponować  pracę i twórczość swego męża,
- całkiem za darmo.

Galerię nazywa : „Galeria u Michalików” a przy budowie pomagają jej znajomi i sąsiedzi.

Pani Maria pragnie, by to miejsce było odwiedzane  między innymi przez ludzi- zwykłych, ludzi zagonionych, spacerujących ulicami Rogoźnej w niedzielne popołudnie lub przypadkowych przechodni, którym nie jest obca sztuka i otaczające nas piękno, którego czasem nie dostrzegamy w naszym zabieganiu, które jest tuż obok.

Marzeniem pani Marii jest, także by ta galeria, którą stworzyła na pamiątkę po swoim mężu
była również atrakcją dla ludzi interesujących się głównie sztuką.
 
Maria Michalik, osoba bardzo serdeczna i bardzo gościnna- zaprasza mnie do siebie,
wchodząc na jej posesję już zauważamy obecność artysty, którego już nie ma.
Pan Henryk, kiedy zachorował na raka płuc, jeszcze tego samego dnia rzucił swój nałóg,
(palił dwie - a nawet trzy paczki dziennie) niestety choroba go pokonała, zmarł 24 maja 2004roku, spoczywa na cmentarzu w Rogoźnej. „Ikar” ze złamanym skrzydłem wykonany przez Lesława Zbożila symbol końca życia, nie osiągniętego celu, niedokończonych wizji, marzeń jest zamieszczony na mogile artysty.

     
Henryk Michalik, pozostawił nieskończone dzieła i wygląda to tak jakby poszedł gdzieś tylko
na chwilę by zaraz wrócić i zabrać się znowu do pracy- pod wiatą leży kamienna ludzka głowa obok niej kolejna, mniejsza. Nieco w oddali, rzeźbione kawałki drewna, poskręcane, trochę dziwne, niezwykłe – niedokończone…tuż obok stoi  stół z wykutą szachownicą – takich rzeczy nie kupimy
w sklepie, takie rzeczy zobaczymy u pani Marii.


Wszystkie te dzieła nie pozwalają zapomnieć o latach jakich spędzili razem,
o plenerach artystycznych, o miłości Henryka do sztuki, o wielu zdolnościach i pasjach,
a przecież to już minęło 15 lat…Pani Marii brakuje męża, ale jak mówi „trzeba dać sobie radę
i jakoś iść naprzód” . Opowiada nam, jak mąż potrafił wziąć kawałek materiału, zejść do piwnicy,
do pieca aby stworzyć niezwykłe gładkie rzeźby mimo, że nie posiadał profesjonalnego pieca
do wypalania szklanych form.

Będąc gościem przy ulicy Łąkowej 24, zobaczymy tam wspaniałe obrazy,
a ten z białym duchem 
wpatrującym się przed siebie zapiera dech
w piersiach...mnie zaparło.....


Są także pejzaże naturalne, abstrakcyjne - cała gama kolorów, motywów i uczuć artysty.

Z pobytów na Suwalszczyźnie powstają obrazy olejne, obrazy malowane na płótnie





Przy obrazach stoi „Ikar” ze swoimi drewnianymi skrzydłami, wiele rzeźb szklanych i małych figurek.


W domu, do którego zaprosiła mnie pani Maria – dosłownie wszędzie daje się zauważyć,
że mieszkał tu ktoś, o niebywałych zdolnościach - dookoła drewno, dookoła obrazy, szafki,
półki nawet barek stojący tuż obok -wykończony rękami artysty. W kącie stoi Feniks - symbol słońca, odrodzenia się życia, gdzieś w oddali, na górze obraz w drewnie przedstawiający stajenkę
i napis:
„WSTAŃCIE PASTERZE BÓG SIĘ WAM RODZI”

Siadamy za stołem, a pani Maria opowiada…duma…zamyśla się…
Mówi o mężu, o tym jak uwielbiał słuchać muzyki - więc w domu często brzmiał Niemen, nieraz kultowe radiowe audycje…





wspomnienia…wspomnienia…a my możemy tylko sądzić, że Henryk Michalik, nie był też osobą łatwą, czasem bywał trudny, niepokorny – jak prawie każdy artysta, jak niemal każdy człowiek, miał swoje wady ale miał też ogromne zalety, o których my mieszkańcy Rogoźnej możemy się przekonać odwiedzając Galerię pani Marii, do której serdecznie wszystkich zaprasza.






  :::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
:::::::::::::::::::::::::::::

zdjęcie, SPR Relacja z warsztatów dla seniorów-jesienne stroiki

zdjęcie, SPR - Relacja z warsztatów dla seniorów - liście i bibuła 28.11.2018r

zdjęcie, SPR-Relacja z warsztatów dla seniorów-kronika przyrody 1.07.2018r

                                                opracowanie, zdjęcia-tekst: Danuta Pabiś/wywiad-2013r
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Logopedia jest dyscypliną naukową, która czerpie z wielu dziedzin badawczych. Zagadnienia teoretyczne w literaturze logopedycznej są bogato opisane, co sprawia, że badacze reprezentujący różne kręgi zainteresowań znajdują potrzebne informacje, by pracować nad nimi w praktyce. Na fakt, że logopedia rozwija się nie tylko w teorii, ale także w konkretnym działaniu. 
Prof. nadzw. dr hab.
MIROSŁAW  MICHALIK

Kierownik Zakładu Neurolingwistyki Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, Wiceprzewodniczący Polskiego Towarzystwa Logopedycznego, Członek Komisji Rozwoju
i Zaburzeń Mowy Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk, Redaktor Naczelny serii „Studia Logopaedica”, Zastępca Redaktora Naczelnego „Neurolingwistyki Praktycznej”, Członek Rady Naukowej „Forum Logopedycznego” oraz Rady Naukowej Ogólnopolskiego Logopedycznego Seminarium Naukowego, Członek Rady Recenzenckiej „Logopedia Silesiana”, logopeda w Punkcie Wczesnej Interwencji Logopedycznej Zespołu Szkół Specjalnych nr 10 w Jastrzębiu-Zdroju, autor ponad sześćdziesięciu tekstów naukowych.
...................................................................................................

Urodził się 18 czerwca 1973 r. w Rybniku.  Po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 8
w Rogoźnej oraz Technikum Górniczego w Rybniku podjął w 1993 roku studia polonistyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Po dwóch latach studiów, kierując się językoznawczymi zainteresowaniami, rozpoczął studia logopedyczne w ówczesnym Zakładzie Logopedii i Lingwistyki Edukacyjnej Instytutu Filologii Polskiej tej samej uczelni. Obydwa  kierunki studiów ukończył w 1998 r., broniąc pod kierunkiem prof. Teodozji Rittel pracę magisterską pt. Językowy obraz PRAWDY w homiliach Jana Pawła II, oraz pracę licencjacką nt. Spójności i struktury dialogów osoby niedosłyszącej. Recenzentami jego pracy magisterskiej byli: ks. prof. Józef Tischner oraz prof. dr hab. Stanisław Koziara.

Po pomyślnym złożeniu egzaminów wstępnych został słuchaczem studiów doktoranckich zorganizowanych przez Wydział Humanistyczny WSP w Krakowie. Jego rozwój naukowy jako doktoranta przebiegał wtedy trójtorowo. Po pierwsze uczestniczył w seminariach, konwersatoriach i konsultacjach w ramach programu studiów doktoranckich. Po drugie, będąc ciągle studentem studiów doktoranckich, wykonywał dydaktyczne obowiązki asystenta w Zakładzie (później Katedrze)Logopedii i Lingwistyki Edukacyjnej Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Po trzecie, od 1998 roku pracował jako logopeda w Zespole Szkół Specjalnych nr 10 w Jastrzębiu-Zdroju. Praktyczne zastosowanie wyniesionej
ze studiów wiedzy logopedycznej i językoznawczej było Przez niego wykorzystywane
w procesie  budowania i usprawniania kompetencji lingwistycznej pacjentów upośledzonych umysłowo, dotkniętych mózgowym porażeniem dziecięcym, niesłyszących czy autystycznych.
Obowiązki logopedy w wymienionej placówce wypełnia do dziś.
...............................................................................
............................................................
W 2000 r. wygrał konkurs na stanowisko asystenta w Katedrze Logopedii
i Lingwistyki Edukacyjnej IFP AP w Krakowie, a w czerwcu 2001 r. Rada Wydziału Humanistycznego krakowskiej AP otworzyła jego przewód doktorski. Obrona dysertacji doktorskiej pt. Definicjajęzykowo-kulturowa w diagnozowaniu wiedzy semantycznej uczniów  ze szkół specjalnych odbyła się w dniu 25 października 2002 r. Promotorem pracy doktorskiej była prof. Teodozja Rittel (AP Kraków), recenzentami: prof. Robert Mrózek (UŚ Katowice) oraz prof. Jan Ożdżyński (AP Kraków).

Po uzyskaniu stopnia doktora nauk humanistycznych w zakresie językoznawstwa
w styczniu 2003 r. wygrał konkurs na stanowisko adiunkta w Katedrze Logopedii
i Lingwistyki Edukacyjnej macierzystej uczelni. Nowe obowiązki dydaktyczne,
m.in. prowadzenie wykładów, promowanie prac dyplomowych (w sumie pod jego kierunkiem obroniło się ponad stu słuchaczy podyplomowych studiów logopedycznych, licencjackich oraz magisterskich, nie ograniczyły jego rozwoju naukowego, który w latach 2003-2006 obejmował następujące sfery badawcze:
1) lingwistykę edukacyjną;
2) pragmalingwistykę, 3) logopedię.

Zwieńczeniem tego okresu było wydanie monografii
pt. Diagnozowanie kompetencji lingwistycznej ucznia szkoły specjalnej, której recenzentami byli: prof. Zofia Cygal-Krupa z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prof. Edward Polański
z Uniwersytetu Śląskiego.

 

Dodatkowo od roku 2003 jest zaangażowany jako juror Ogólnopolskich Konkursów Recytatorskich w akcję dbałości o poprawność i kunszt wypowiedzi słownych Polaków. W omawianym okresie wzrosła również jego aktywność organizacyjna na rzecz Instytutu Filologii Polskiej UP – w latach 2003-2006 był Kierownikiem Podyplomowego Studium Polonistycznego, by równolegle – od października 2004 r. – rozpocząć pracę 
w charakterze Kierownika Podyplomowego Studium Logopedycznego,
obejmującego  ośrodki zamiejscowe UP w Limanowej i Przemyślu.

Funkcję tę piastuje nieprzerwanie do chwili obecnej.   
Na lata 2007-2011 przypada rozwój jego zainteresowań teorią relewancji komunikacyjnej, psycholingwistyką i neurolingwistyką.
W okresie tym opublikował 15 artykułów naukowych w renomowanych periodykach (m.in. w „Logopedii”, „Studiach Pragmalingwistycznych”) i pracach zbiorowych (np. w Studia Logopaedica, Studies in cognitive semantics). Brał ponadto czynny udział w 11 konferencjach naukowych, z których 3 osobiście zorganizował. Zredagował także monografię wieloautorską pt. Nowa Logopedia. Biologiczne uwarunkowania rozwoju
i zaburzeń mowy
. Prócz tego był współredaktorem dwóch kolejnych prac zbiorowych: Nowej Logopedii. Zagadnień mowy i myślenia oraz  „Annales Universitatis Paedagogicae Cracoviensis” 92, Studia Logopaedica III: Argumentacja w dyskursie edukacyjnym. Wymienione lata to również okres, w którym był powoływany
na różne stanowiska naukowe, podejmując się jednocześnie pełnienia funkcji społecznych. W kwietniu 2009 r., wolą logopedów małopolskich, został wybrany na stanowisko Przewodniczącym Zarządu Małopolskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Logopedycznego. W krótkim czasie nowo powstały oddział stał jednym z najprężniej działających w kraju. W tym samym dniu został Członkiem Rady Wydawniczej
„Nowej Logopedii” – rocznika o charakterze monografii wieloautorskiej. 10.06.2011 r. podczas walnego zjazdu Polskiego Towarzystwa Logopedycznego został wybrany do Zarządu Głównego tej organizacji. Wcześniej,
bo w listopadzie 2007 r., otrzymał powołanie w charakterze członka do
Komisji Rozwoju i Zaburzeń Mowy Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk. Na posiedzeniu tejże Komisji, w marcu 2011 r., referował założenia powstającej monografii habilitacyjnej, która później otrzymała pozytywne recenzje wydawnicze od prof. Iwony Nowakowskiej-Kempnej z Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie oraz od prof. Edwarda Łuczyńskiego z Uniwersytetu Gdańskiego.



Przedmiotem rozprawy habilitacyjnej pt. Kompetencja składniowa w normie
i w zaburzeniach. Ujęcie integrujące
była ocena stopnia przyswojenia umiejętności syntaktycznych
przez osoby z oligofazją oraz z mózgowym porażeniem dziecięcym na tle rozwijających się zdolności składniowych dzieci w wieku od 4 do 10 lat. Cele ogólne przyświecające tworzeniu monografii to:

 1) Wyznaczenie norm rozwojowych dla procesu nabywania kompetencji składniowej;
2) Ocena kształtu i pochodzenia kompetencji składniowej w dyskursie zaburzonym;
3) Wykorzystanie wyników badań psycho- i neurolingwistycznych w organizacji procesu terapeutycznego osób z zaburzeniami komunikacji językowej. Tym samym w duchu integrującej lingwistyki mentalnej składnia była postrzegana głównie jako zjawisko lingwistyczne, neuropsychologiczne, ontogenetyczne
oraz logopedyczne.  Po napisaniu monografii habilitacyjnej podjął się redagowania kolejnego tomu „Nowej Logopedii”, zatytułowanego Diagnoza różnicowa zaburzeń komunikacji językowej,
który ukazał się latem 2012 r.
 

Kolokwium habilitacyjne prof. nadzw. dra hab. Mirosława Michalika odbyło się 24.05.2012 r.
w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym. Recenzentami jego dorobku naukowego byli: prof. Jadwiga Cieszyńska-Rożek (UP), prof. Stanisław Grabias (UMCS), prof. Edward Łuczyński (UG), prof. Stanisław Milewski (UG). Rada Wydziału Filologicznego, po przyjęciu kolokwium, jednogłośnie postanowiła nadać mu stopień naukowy doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie językoznawstwa, specjalności logopedycznej.

Od czasów habilitacji jego dorobek naukowy wydatnie się powiększył. Stanowią go obecnie: 2 autorskie monografie książkowe, 5 tomów prac zbiorowych, których jest redaktorem i współautorem, 40 rozpraw naukowych o charakterze artykułów. W październiku 2012 r. został Pełnomocnikiem Dziekana Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Pedagogicznego ds. Nauki.

Wiedzę zdobytą podczas badań naukowych prof. nadzw. dr hab. Mirosław Michalik w dalszym ciągu wykorzystuje jako logopeda, pracując z dziećmi upośledzonymi, niesłyszącymi, autystycznymi
i dyzartrycznymi w Zespole Szkół Specjalnych nr 10 w Jastrzębiu Zdroju.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

„Logopedia w teorii i praktyce”,
która odbywała się 20 i 21 kwietnia 2013r
w Katowicach.

Konferencję otworzyła przewodnicząca Śląskiego Oddziału Towarzystwa Logopedycznego dr Iwona Michalak-Widera, witając gości z Polski i z zagranicy. Następnie, za wieloletnią działalność na rzecz środowiska logopedycznego na Śląsku, nagrodę Logopedia Silesiaca 2013 otrzymała mgr Czesława Pacześniowska, wybitny logopeda.
Od lewej: dr Joanna Skibska, dr Iwona Michalak-Widera (przewodnicząca Śląskiego Oddziału PTL), mgr Agnieszka Wilk,
dr Katarzyna Węsierska (wiceprzewodnicząca Śląskiego Oddziału PTL) i dr hab. Mirosław Michalik

Pierwszą część konferencji – obrady plenarne – otworzyła mgr Agnieszka Wilk, która rekomendowała program SON-RISE w terapii autyzmu. Jako druga wystąpiła dr hab. prof. UŚ Danuta Pluta-Wojciechowska z Zakładu Socjolingwistyki i Społecznych Praktyk Komunikowania UŚ, która podjęła temat kierunku, w którym zmierza logopedia. Prelegentka Manon Abbink-Spruit mówiła o ciekawym zaburzeniu mowy, którym jest giełkot.
Dla wielu osób nadal nie jest zjawiskiem dobrze poznanym, a jego zdefiniowanie sprawia duże trudności. Ogólnie giełgotem określa się mowę bezładną, bez ładu i składu, objawia się bardzo szybkim tempem mówienia (tachylalią) i chaotycznym sposobem językowego formułowania myśli. W tej części konferencji
jako ostatnia wystąpiła prof. Henriette W. Langdon z Wydziału Zaburzeń Komunikacji Kolegium Edukacji
na Uniwersytecie Stanowym San Jose w Kalifornii. Uczestnicy mogli wysłuchać nagrania profesor Langdon
oraz zobaczyć prezentację, w której przedstawiła studium przypadku polsko-anglojęzycznej dziewczynki.
W drugiej części obrad plenarnych dr hab. Ewa Emich- Widera próbowała określić rolę logopedy w interdyscyplinarnym zespole usprawniającym funkcjonowanie dziecka,
zaś dr hab. Mirosław Michalik omówił współczesne teorie neuropsychologiczne, pozwalające pełniej określić zjawisko oligofazji, czyli mowy osób upośledzonych umysłowo.

Następnie dr Liliana Madelska skupiła się na interferencjach fonetyczno-fonologicznych, a dr Anna Żebryk-Stopa analizowała czynniki wpływające na zrozumiałość mowy u osób po glossektomii (wycięciu języka – całego lub w części – w wyniku chorób nowotworowych). Na drugą część spotkania słuchacze udali
się do CINiBA w Katowicach, gdzie odbywały się obrady panelowe. Wypowiedzi wszystkich prelegentów koncentrowały się na zagadnieniach dotyczących zaburzeń o różnej etiologii. Uczestnicy konferencji mieli możliwość wysłuchać m.in. wykładów o: nowych trendach w diagnozie i terapii dzieci z wadą słuchu, wpływie ekosystemu jelitowego na zaburzenia mowy u dzieci, pragnozji (zaburzeniu mowy występującym na skutek uszkodzenia przeciwnej niż w przypadku afazji półkuli mózgu) i nieprawidłowościach czynności prymarnych. Słuchacze poznali turnusową terapię jąkania, rolę grup samopomocy, zależność między trudnościami
w adaptacji dziecka do żłobka a występowaniem wtórnych zaburzeń komunikacji językowej. Ponadto dowiedzieli się, jak wygląda współpraca ortodonty i logopedy, co jest charakterystycznego w dziecięcych zachowaniach językowych oraz jaki wpływ na poprawną realizację głosek ma narząd żucia. Słuchaczy zaciekawiło pisanie tekstów jako nowe podejście do terapii logopedycznej oraz to, jak powinna wyglądać wczesna diagnoza u dzieci zagrożonych autyzmem. W drugim dniu konferencji była możliwość wzięcia udziału w jednym z trzech szkoleń. Pierwsze, zatytułowane „Giełkot – teoria, diagnoza i terapia”, poprowadziła Manon Abbink-Spruit, dyplomowana specjalistka jąkania i giełkotu. Podczas drugiego profesor Marion Hersh
mówiła o komunikowaniu się osób z autyzmem i zespołem Aspergera. Trzecie, dr Liliany Madelskiej z Instytutu Slawistyki na Uniwersytecie Wiedeńskim, tematyką obejmowało wspomaganie rozwoju językowego dzieci wielojęzycznych. Przedstawiciele środowiska medycznego podkreślali znaczenie wiedzy, którą czerpią
z logopedii. Z kolei logopedzi dziękowali lekarzom, którzy sprzyjają terapeutom mowy w propagowaniu treści dotyczących profilaktyki logopedycznej. Konferencja dowiodła, że wzrasta potrzeba poszerzania wiedzy, a także dzielenia się wnioskami z praktycznego działania. Dobry logopeda powinien posiadać gruntowną wiedzę,
ale i zapał do wykorzystywania tej wiedzy w praktycznych działaniach. Organizatorem Konferencji był Śląski Oddział Polskiego Towarzystwa Logopedycznego oraz Fundacja Uniwersytetu Śląskiego. Patronat honorowy objął prezydent Katowic Piotr Uszok oraz ambasador kongresów polskich prof. dr hab. Dariusz Rott. Patronat medialny sprawowały Radio Katowice, „Gazeta Uniwersytecka UŚ”, Telewizja Internetowa Uniwersytetu Śląskiego oraz Telewizja Silesia.

                                                                                                    Autorzy: Kamila Kuros, Monika Sobańska
                                                                          Fotografie: Agnieszka Wilk
                                                                                   źródło:gazeta uniwersytecka UŚ, a także:
                                                                                           http://www.neurodydaktyka.us.edu.pl
                                                                            https://www.eduksiegarnia.pl
...............................................................................................................................................
......................................................................................
                                            zobacz:
X Śląskie Spotkanie NeuroLogopedyczne - wywiad z Panem dr hab. prof. UP Mirosławem Michalikiem

X Śląskie Spotkanie NeuroLogopedyczne - wywiad z Panem dr hab .

Diagnoza i terapia zaburzeń realizacji fonemów w pdf
file:///C:/Users/Dom/Desktop/dla%20miros%C5%82awa%20Michalik.pdf

 


Książka Mirosława Michalika Mózgowe porażenie dziecięce w teorii i praktyce logopedycznej, ukazująca się jako kolejny tom serii Logopedia XXI Wieku,
jest poświęcona problemom w porozumiewaniu się dzieci i młodzieży z zespołem mózgowego porażenia dziecięcego (mpd.). Monografia ta zainteresuje zarówno praktyków diagnostów i terapeutów (szczególnie logopedów, ale także psychologów, pedagogów, rehabilitantów), jak i teoretyków naukowców dążących do wyjaśnienia patogenezy zaburzeń mowy w tym zróżnicowanym etiologicznie i klinicznie zespole chorobowym. To dzieło ambitne, naznaczone pasją poznania i pomagania, bazujące
na wieloletnim doświadczeniu zawodowym zdobytym w pracy logopedycznej
i nauczycielskiej z pacjentami i uczniami z mpd. oraz, w dużym stopniu, na wynikach przeprowadzonych przez Autora badań naukowych i analizie danych
z multidyscyplinarnej literatury przedmiotu

Mirosław Michalik - żyje wśród Nas, Rogoźna to jego mała ojczyzna...
jego zainteresowania pozazawodowe obejmują: literaturę, film, historię i podróże,
ale przede wszystkim ważna jest dla niego rodzina. Życzymy Mu dalszych sukcesów zawodowych
i pogody ducha.

                                                                                opracowanie: Danuta Pabiś//2019r     

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

… KIM  JEST  MISJONARZ? ... MISJONARZ  ŚWIECKI…
                                     ...CZY TO CZŁOWIEK NIEPRZECIĘTNY? …
Kim jest misjonarz? Jest nim człowiek, do którego Jezus mówi tak jak powiedział do Marii Magdaleny
po Zmartwychwstaniu: ,,Udaj się do moich braci i powiedz im!” I powiedział jej, co ma przekazać braciom. Wtedy Maria Magdalena poszła przekazała uczniom to, co jej Pan powiedział. W podobny sposób misjonarz ma pójść do swoich braci i sióstr i podzielić się z nimi swoją wiarą. Oznajmia ludziom to, co usłyszał o Słowie Życia, co ujrzał własnymi oczyma i czego dotykały jego ręce. Dzieli się swoją wiarą słowami, obecnością
i świadectwem życia. Misjonarzem jest ten, kto stara się nieść dobrą nowinę w ten sam sposób, jak czynił to nasz Pan Jezus Chrystus. Misjonarz jest uczniem Jezusa i naśladuje przykład Mistrza, Słowa, które stało się ciałem i zamieszkało między nami. Misjonarz zatem nie idzie do ludzi jako człowiek wszechwiedzący.
Nie narzuca im siłą swojej wiary. Na wzór Chrystusa spotyka się z ludźmi, słucha ich, otrzymuje od nich
i dzieli się tym wszystkim, co ma i kim jest. Jest gościem, który musi najpierw słuchać ludzi. Dlatego misjonarz nie może być zwykłym człowiekiem. Chcąc się dzielić z innymi Bogiem, sam musi być Bogiem przepełniony. To musi być człowiek żyjący wiarą na co dzień.
Cały katalog cnót, którymi powinien odznaczać się misjonarz. Ma on zatem być:- skory do podejmowania inicjatywy - stały w wykonywaniu pracy- wytrwały
w trudnościach - cierpliwie i mężnie znoszący samotność, zmęczenie i bezowocną pracę- otwarty- chętny
do podejmowania powierzonych zadań- wspaniałomyślny w dostosowaniu się do obyczajów danego narodu- solidarny- zgodny- ma w duchu miłości, trzeźwości i ofiary swoją postawą życia odzwierciedlać życie Jezusa, tak, aby w gorliwości o zbawienie duszy gotowy był chętnie ofiarować wszystko, a nawet swoje życie.


Pewne chińskie przysłowie mówi: „Podziel się twoim chlebem, a ubędzie go; Podziel się twoim dachem, a pozostanie ten sam; Podziel się twoją radością, a przybędzie jej”. Te proste słowa doskonale oddają to,
jak wyglądała moja praca na placówce misyjnej w sierocińcu w Kasisi, w Zambii. W zamian za mój poświęcony czas dla tych dzieci, cały trud związany z przygotowaniem, podróżą i pobytem w Afryce otrzymywałem o wiele, wiele więcej. Uśmiech, radość, szczęście na twarzach małych podopiecznych były najpiękniejszą rekompensatą za pracę dla nich i z nimi, pracą często skromną, prostą, ale tak im potrzebną i ważną dla nich. Słowa dzieci: „Wujku, wujku, będziemy płakać, jak Ty pojedziesz” pokazują, że warto poświęcić te kilka lub kilkanaście miesięcy swojego życia na wolontaryjną pomoc i pracę w kraju misyjnym
.
                                                                                                                               Grzegorz Gidlecki.

GRZEGORZ   GIDLECKI


Grzegorz Gidlecki  – urodzony  w 1976 roku w Boguszowicach syn Władysława i Urszuli z.d. Kusz. Wychował się i wyrósł w Naszej Dzielnicy, przy ulicy Rolniczej. Jego szkoły to: Szkoła podstawowa nr 8 w Rogoźnej, potem Technikum Mechaniczne w Rybniku (ul. Kościuszki), no i po maturze Studium Katolickiej Nauki Społecznej w Katowicach.W roku 2010 skończył  jeszcze szkołę pomaturalną Glokier w Krakowie o kierunku „ Asystent osoby niepełnosprawnej” Pisząc o Grzesiu Gidleckim, chcę wszystkim przybliżyć jak wyglądała sprawa jego powołania,
bo w zasadzie od ukończenia Technikum chciał  świadomie być świeckim misjonarzem. Grzesiu Gidlecki z wykształcenia elektryk - osoba bardzo skromna o wielkim sercu, otwarty dla ludzi by nieść im pomoc każdego dnia…


Na początku w szkole średniej nie wiedział  jeszcze jak wyglądać będzie jego przyszłość zawodowa,
ale już kończąc Technikum pojawiła się w nim pewność, aby poświęcić życie pracy na Misjach.
Po ukończeniu szkoły w 1996 roku podjął  naukę na Studium Katolickiej Nauki Społecznej w Katowicach. Szkołę tę wybrał ,gdyż miał  na uwadze, że ta wiedza może mu się przydać w pracy misyjnej za granicami kraju. Równocześnie podjął  pracę zawodową końcem 1996 roku. Rok później po raz pierwszy skontaktował
 się z Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Jak mówi sam Grzegorz, odpowiedziano mu wtedy,
że kandydatów przyjmuje się dopiero po ukończeniu 25 r. życia, więc kontynuował  pracę zawodową
oraz naukę na Studium KNS (Katolicka Nauka Społeczna) by móc jak najlepiej się przydać na Misji. Studium ukończył w 1999 roku.



W tym samym roku ciągle z myślą o przyszłej pracy misyjnej rozpoczął  kurs języka angielskiego, zdając sobie sprawę, że znajomość języka obcego będzie konieczna. Języka uczył  się przez dwa kolejne lata.
W roku 2001 mając już 25 lat wyjechał  na kurs językowy na Maltę w celu podciągnięcia swoich umiejętności językowych. Przez cały ten wspomniany czas kontaktował  się z misjonarzami pracującymi na różnych placówkach misyjnych a początkiem 2002 po odbyciu rekolekcji w Czechowicach po raz kolejny skontaktował się z CFM (Centrum Formacji Misyjnej).Otrzymał  stamtąd list z prośbą o kontakt z ks.prof Janem Górskim.
Z ks.prof. rozmawiał jak mówi wtedy, tylko telefonicznie. Zdając sobie sprawę, że jego angielski nie jest jeszcze wystarczająco dobry, poczynił  starania w kierunku wyjazdu za granicę, w celu pogłębienia nauki języka. Udało mu się to latem 2003 r. Wyjechał do Anglii na rok czasu. Pracował  tam jako au-pair
tz( wzajemna pomoc),a równocześnie zgłębiał kolejne tajniki języka angielskiego.

Au pair
oznacza wzajemną pomoc: Ty pomagasz rodzinie goszczącej w opiece nad dziećmi
i w drobnych pracach domowych, a rodzina goszcząca gwarantuje osobny pokój, całodzienne wyżywienie, przyzwoite kieszonkowe, a w niektórych krajach również bezpłatne ubezpieczenie zdrowotne. Inną ważną zaletą programu jest to, że otrzymujesz możliwość życia w wybranym przez Ciebie kraju, masz okazję poznać jego kulturę i obyczaje, a co najważniejsze: uczysz się ulubionego języka obcego w doskonałych warunkach.

Po powrocie z Wysp, spotkał się w październiku 2004 r. już osobiście z ks.prof J.Górskim. Wtedy nie udało mu się skłonić ks. profesora do wysłania go do Warszawy. Ks. profesor na zakończenie rozmowy powiedział mu tylko "jak masz powołanie, to pojedziesz", czym dodał mu otuchy i utwierdził go w jego dążeniach
i planach.
Początkiem roku 2005 Grzesiu Gidlecki, podejmuje pracę zawodową i równocześnie rozpoczyna pracę jako wolontariusz w Hospicjum im. Jana Pawła II w Żorach, przez co jego plany ponownie uległy oddaleniu.Wiosną 2006r wchodzi w kontakt z siostra Haliną Koćwin, salezjanką z Wisły. Siostra  prowadzi
w Polsce Wolontariat VIDES. Od tej siostry zakonnej dowiaduje się też o działalności wolontariatu "Młodzi Światu". Z VIDES-em współpracował  przez rok czasu. Z grupą kilkunastu młodych ludzi przygotowywał
się do wyjazdu na miesięczny wolontariat w Egipcie latem 2007r.Po odwołaniu jednak przez siostry z Egiptu ich wspólnego projektu, z powodu ptasiej grypy szalejącej w tym kraju, postanowił  włączyć się już zdecydowanie do współpracy z Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym "Młodzi Światu" z Krakowa.


Grzegorz Gidlecki, zanim pojechał na misje, chciał – jak sam mówi – zrobić coś dobrego. Zdecydował się poprzeć salezjańskie dzieło – Adopcję Miłości.
co to takiego?

Jeszcze przed włączeniem się w działalność Wolontariatu Młodzi Światu Grzegorz zgłosił się
do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie i po dwumiesięcznych staraniach otrzymał informację, że będzie mógł wpłacać regularne kwoty na jedną dziewczynkę w Zambii o imieniu Lister. W zamian
raz do roku otrzyma list od misjonarza opiekującego się placówką, który informuje o postępach czy zmianach jakie się dzieją na danej Misji.
 Gdy w ten czas włączył się w to dzieło, była to jeszcze adopcja indywidualna, obecnie jest już tylko adopcja grupowa, czyli że można dokonywać wpłat na konkretne dzieło, czy grupę osób, np. klasę szkolną. Parę miesięcy później po tym wydarzeniu Grzegorz działał już czynnie w wolontariacie w Krakowie, a potem okazało się, że też ma jechać do Zambii. Obiecał sobie wtedy, że musi spotkać Lister. Popatrzył wtedy na mapę i okazało się, że te dwie miejscowości oddalone są o  800 km.
Nie zraziło go to wcale. Już po półrocznym pobycie na Czarnym Lądzie pojechał 
do Kasamy na północy tego afrykańskiego kraju, gdzie mieszka Lister, spotkać się z Nią i z jej rodziną.
Po kilku miesięcznym przygotowaniu otrzymał  propozycję pracy w sierocińcu w Kasisi, w Zambii, na co od razu przystał. Do Zambii wyjechał w lutym 2008 roku.
Projekt Grzesia obejmował rok czasu, ale za zgodą SWM przedłużyłem czas pobytu o trzy miesiące. Do kraju wrócił  końcem maja 2009 roku.
 
...TATA NA 15 MIESIĘCY...


Przez piętnaście miesięcy Grzegorz zajmował się pracą wychowawczą z chłopcami,
w prowadzonym przez polskie siostry domu dziecka w Zambii.



SIEROCINIC



Grześ Gidlecki prosto z Zambii -List 1 Internet tu chodzi tragicznie!!! Telefony (z Polską) jeszcze gorzej. Strona w necie ładuje się czasami dziesięć minut. Poza tym prawie codziennie nie ma prądu tzn. elektrownia włącza tylko na kilka godzin kiedy chce i jak chce. Pomijając te trudności tu jest pięknie!!!Temperatura rano o 7.00 – 16 stopni, w południe i po 38 stopni. Ja czuję się świetnie, żadne przypadłości jeszcze mnie nie dopadły i oby tak dalej. Mam pod opieką 17 chłopców w wieku od 7-14 lat, gdy wrócą z internatów będę miał ich 26. Tutaj chodzą tylko do dziewiątej klasy, na następne trzy lata jadą do innego miasta, 300 km stad. Przyjęto mnie po królewsku. W poniedziałek jak przyjechałem z siostrami z lotniska chyba z pięćdziesiąt maluchów przywitało nas słowami: Witamy Was Alleluja i zaraz Cieszymy się Alleluja, śpiewając poprawną polszczyzną! To było bardzo miłe! Tu jest bardzo zielono. Jak u nas latem. Wody jest dużo i można pić prosto z kranu. Jedzenia też pod dostatkiem, siostry mnie tu karmią po europejsku, one też tak jedzą. Dzieci mają swoją afrykańską stołówkę i tam jedzą, ale o tym napiszę następnym razem, bo to dużo do mówienia (trochę specjałów z Afryki już spróbowałem). Do usłyszenia. Pozdrawiam serdecznie.


Kasisi – dom dla wielu. List 2 Grzesia Gidleckiego z Zambii
Z
nów, po długiej przerwie mam możliwość zasiąść przed komputerem. Chciałbym dziś wreszcie napisać coś więcej o samej pracy i zadaniach, z którymi na co dzień próbuje sobie dać radę. Dziś postaram się zebrać wszystko razem, co do tej pory napisałem. Pracuję z grupą najstarszych chłopców w sierocińcu. W tej chwili mam szesnastu chłopców. Ta liczba się zmienia, dochodzą, ponieważ np. dochodzą dzieci z młodszych grup. A zdarza się też, że moi chłopcy idą do rodzin, bo część z nich ma krewnych. Wiek moich podopiecznych to 10-19 lat.Czyli od klasy czwartej, do klasy dwunastej. W czasie wakacji mam 10 chłopców więcej, gdyż przyjeżdżają do nas Ci, którzy uczą się w szkołach z internatem. Zambijski rok szkolny zaczyna się w styczniu i podzielony jest na trzy semestry tak, że wakacje są w kwietniu, sierpniu i grudniu.
Jako że sierociniec jest placówką opiekuńczo – wychowawczą, do naszych podstawowych obowiązków należy zapewnienie tym dzieciom domu. Ja tu jestem tatą, mamą ,bratem. Muszę dopilnować, by dzieci się umyły, posprzątały, pościeliły łóżka, a razem sprzątamy wokół domu. Po prostu relacja jest jak pomiędzy rodzicami i dziećmi. Pilnuję, by nie spóźniali się do szkoły i wstali na czas. Gdy jeden jest chory, idę z nim po pomoc do naszej pielęgniarki. Gramy razem w piłkę nożną, dla nich to ulubiony spo
rt. Gramy też w siatkówkę, choć naukę przydałoby się zacząć od podstaw. Ostatnio zorganizowaliśmy kilka wyjazdów na rowerach przez nich samych wyremontowanych.
To jest radość, szczególnie dla chłopaków. W ciągu roku szkolnego staram się pomóc im np. w odrabianiu lekcji. Pomagam im w angielskim, matematyce, historii, geografii i innych. Problemy są duże, ponieważ część dzieci nie zna np. tabliczki mnożenia, a to dlatego, że w szkole się tego nie wymaga. No i np. chłopak z czwartej lub piątej klasy nie wie ile to cztery razy cztery i musi to dopiero sobie policzyć. Takie problemy dotyczą też chłopaków ze szkoły średniej. Moje dzieci przychodzą do mnie z różnymi problemami, z którymi nie umieją sobie poradzić (np. taśmowo robię dziurki w paskach do spodni, sklejam uszkodzone zabawki, lutuję ulubione radio czy niezbędne tutaj latarki, szyję rozerwane ubrania). Być jak starszy brat i ojciec. Mieszkam zaraz przy moich chłopcach, w małym pokoju, który czasami wygląda jak warsztat pracy.
Ale to cieszy, gdy widzi się uznanie i podziw na tych twarzach, które odzyskały ulubioną zabawkę czy rzecz.

Obecnie mam teraz maszynkę do strzyżenia włosów, no i się strzyżemy, mam funkcje nawet fryzjera. Jeżeli chodzi  o naukę to czasami bywam w kłopocie i to dużym! W czasie wakacji jeden z dużych chłopców – 18 lat, przyszedł do mnie z pytaniem o historię kanclerza Bismarcka, i konflikt jaki był w Niemczech o Szlezwik I Holsztyn. Jakoś wybrnąłem, próbując coś sobie jeszcze z lekcji historii przypomnieć i posiłkując się mapą z tego okresu. Dużo czasu nie minęło i ten sam chłopak przychodzi do mnie z biologią i pyta jak działa ośrodkowy system nerwowy, jak połączony jest mózg, kręgosłup, i jak to się dzieje, że organizm się uzależnia od używek. 

Może miałbym mniejszy problem wyjaśnić to po polsku, ale zrób to tutaj po angielsku! Na szczęście miał dobry podręcznik do biologii i wspólnymi siłami udało się nam poskładać wszystkie potrzebne informacje w całość. Bardzo często rozmawiamy o religii, o świętych, przy czym często staram się im czytać Żywoty Świętych. Pytają o Niebo, o Czyściec czy też mają do mnie pytania z Biblii. A ja, dając odpowiedź, bazuje właśnie na Piśmie Świętym. Jako że język polski przewija się w sierocińcu bardzo często, ponieważ są polskie siostry, często mamy też gości z Ojczyzny, dzieci wtedy często łapią jakieś polskie słowa i przybiegają do mnie abym im powiedział, co to znaczy lub znają kilka zwrotów i chwalą się nimi. Zdarzają się przez to i zabawne sytuacje. Idę sobie przez plac sierocińca, a dzieci widząc mnie, biegną do i już z daleka wołają do mnie po polsku: Dziecko moje!

Jak niektóre dzieci nie przepadają za myciem, praniem i kąpielą. Tak też do moich obowiązków należy też aby im przypomnieć lub nawet zaprowadzić do wanny. Przypomina mi się od razu wierszyk jeszcze z dzieciństwa “Murzynek Bambo”: mama go woła “chodź do kąpieli”, a on się boi, że się wybieli. Czasami faktycznie można by odnieść takie wrażenie, bo niektórzy unikają wody jak ognia.
Wiele osób pyta mnie o moje samopoczucie i zdrowie. Jak do tej pory wszystko się układa i obym w takiej kondycji miał szansę pracować do końca pobytu. Poza drobnym przeziębieniem, zdrowie dopisuje w najlepszym porządku. Ostatnio miałem tylko mały problem z nogą, ponieważ zanieczyściła mi się stara rana i nie mogłem chodzić kilka dni, co skończyło się pomocą lekarza. Teraz biegam jak poprzednio.
W październiku odwiedziłem moją małą “córeczkę” z Adopcji na odległość. Tak się cieszę, że miałem szansę pojechać i zobaczyć tę dziewczynkę i sprawdzić jak się miewa. W tym roku skończyła siedem lat i w styczniu zaczęła pierwszą klasę. Mieszka na wsi z rodzicami i młodszą o cztery lata siostrą. Program Adopcji w Kasamie obejmuje 118 dzieci, ale funduszy jest na tyle, że można pomóc jeszcze prawie 60 dzieciom, które nie mają opiekunów adopcyjnych.  Miałem szansę odwiedzić małą Listar w szkole, spotkać jej rodzinę. Kiedy opowiedziała mi o sobie, zadała kilka pytań dotyczących Polski. Czy jest prąd elektryczny, bo wioska, w której mieszka (jak i wiele innych) jest tego pozbawiona, tak jak bieżącej wody. Po tym doświadczeniu w Kasamie tym bardziej widzę, jak duża pomoc jest potrzebna Afryce.


Minęło mi na Czarnym Lądzie ponad dziesięć miesięcy. Czas leci i powoli trzeba się będzie pakować do Polski. Postaram się jeszcze napisać coś przed moim powrotem. Pozdrawiam serdecznie, Grzegorz.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Po powrocie do kraju, był  przekonany, że tym razem już spokojnie uda mu się dostać do Warszawy
i kontynuować po przygotowaniu tam pracę misyjną w różnych krajach Świata.
Z CFM (Centrum Formacji Misyjnej),osoby świeckie są delegowane na dwuletnie kontrakty, po których można kontynuować pracę
na kolejnych placówkach.
Grzesiu jak mówi, chciał  tę drogę uczynić drogą swego życia.
I pracować na misji póki sił i zdrowia starczy.
   ...Ale jego losy potoczyły się inaczej…By dostać się
do Warszawy, musiał odbyć kolejną rozmowę z ks. prof i po raz kolejny usłyszał : „ nie”. Nie, pomimo dobrej opinii z jego pobytu w Zambii. Ciężko mu było przyjąć tę decyzję, ale pomimo starań i opinii kilku jeszcze osób, nie udało mu się skłonić przełożonego do zmiany decyzji. Gdy po trzech miesiącach ostatecznie minął termin składania dokumentów do Wars
zawy, przyjął, że ma pracować w naszym kraju. Po nieudanej próbie  włączenia się w dzieło misyjne zagranicą, postanowił  zostać w kraju i spróbować znaleźć pracę
w Krakowie.
Po trzech tygodniach już miał  odpowiedź. Po powrocie z Zambii wiedział, że chce pracować wśród chorych i umierających.To wezwanie pojawiło się już u niego, gdy pracował  jako wolontariusz
w Hospicjum w Żorach. W Krakowie otrzymał  pracę w Krakowskim Hospicjum dla Dzieci.

W miejscu tym pracował  przez ponad dwa lata. Grzegorz obecnie pracuje w firmie Servitum, gdzie pomaga
i opiekuje się osobami starszymi i terminalnie chorymi.
Z tym zawodem i pracą wiąże dalszą swoją przyszłość zawodową.Pracuje również w Centrum Integracja w Krakowie, w której zajmuje się pomocą osobom niepełnosprawnym ruchowo.

Firma SERVITUM jest to zespół pełnych empatii profesjonalistów, świadczących profesjonalną i kompleksową opiekę nad starszymi, samotnymi, chorymi lub potrzebującymi pomocy osobami, które Klienci powierzają naszej pieczy. Dbałość o wygodę Seniora obejmuje również dostawę ciepłych posiłków, pranie i prasowanie, zakupy potrzebnych artykułów spożywczych, przemysłowych i farmaceutycznych z dostawą do mieszkania Podopiecznego.Kompleksowe usługi opiekuńcze w domu Seniora składają się z elementów typowych, wykonywanych zawsze według przyjętych przez firmę standardów oraz innych uzgodnionych aktywności, zgodnie z indywidualnymi życzeniami i upodobaniami Klienta. Każda propozycja Klienta i każda prośba Podopiecznego może być zlecona i zostanie wykonana.

                                                       opracowanie: Danuta Pabiś, zdjęcia, pamiątki Grzegorz Gidlecki//2019r 
Misjonarz (łac. missionarius) – to osoba wysłana przez Kościół w celu szerzenia wiary chrześcijańskiej według słów Jezusa Chrystusa "Idźcie i nauczajcie wszystkie narody" (Mt 28,19).Również kapłan, ojciec, brat zakonny należący do zakonu o specjalności misyjnej lub osoba świecka prowadząca działalność misyjną. Może to być też ksiądz diecezjalny, który po przejściu rocznego kursu zostaje głosicielem Ewangelii. Misjonarkami nazywamy siostry zakonne, które często u boku kapłanów posługują miejscowej ludności.Aby zostać misjonarzem zakonnym trzeba skończyć 7-12 letnie studia, w zależności od formacji danego zgromadzenia. Misjonarz świecki może rozpocząć swoją działalność zazwyczaj po 1 roku przygotowań w specjalnych ośrodkach misyjnych.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

ZIEMIA RYBNICKO - WODZISŁAWSKA I JEJ MIESZKAŃCY W WOJNIE OBRONNEJ
1939 ROKU



                                         

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
cdn... STRONA W ROZBUDOWIE
„żadne naruszenia praw autorskich nie są zamierzone”.Wiadomości ze Strony pochodzą z opowiadań mieszkańców Rogoźnej, oraz różnych zapisków. Jeśli chcesz zgłoś nam kogoś nieprzeciętnego z Naszej dzielnicy, może opowie nam swoją historię.
..............................................................................................................
     
Jeżeli nie życzysz sobie, by twoje zdjęcie lub podobizna twojego dziecka czy bliskich była umieszczona
na naszej stronie - skontaktuj się z administratorem strony.
Jeżeli chciałbyś by zamieszczono zdjęcie,
czy chcesz nam opowiedzieć o naszej dzielnicy - twoich bliskich- skontaktuj się z administratorem strony,
my nie pozostaniemy obojętni - przecież posłuży to nam wszystkim.
....................................................................................
zdjęcia, opracowanie, administrator strony: Danuta Pabiś
kontakt:
dpabis@onet.pl

....................................................................................






Komentarze do tej strony:
Komentarz pochodzi od:03.04.2019, o 13:52 (UTC)
rada-dzielnicy-rogozna
rada-dzielnicy-rogozna
Offline




Dodaj komentarz do tej strony:
Pana/Pani imię:
Pana/Pani wiadomość: